wtorek, 27 listopada 2012

Hello blogger!

Każdy kto nie zna bohaterki dzisiejszego posta powinien się wstydzić. Naprawdę. Garance Dore ruszyła dzisiaj ze sprzedażą swoich plakatów z grafikami, które od 6 lat można było oglądać na blogu. Podobno też od tylu lat fani twórczości zdolnej Francuzki próbowali zmotywować ją do tego kroku. Jak sama pisze  - wreszcie się zdecydowała i muszę Wam przyznać, że bardzo cieszy mnie jej rozsądne podejście do ceny. 40 $ za ręcznie malowany plakat(28.11.2012 - jak poprawił mnie jeden z czytelników - plakaty jednak nie są ręcznie malowane - to odbitki)? Jestem na tak i chyba sprawię sobie wcześniejszy prezent mikołajkowy! Na stronie: http://garance-dore-boutique.myshopify.com mają się pojawić także tajemnicze produkty nazwane na razie ,,art prints'' - co to będzie, zobaczymy!

Przeglądając dzisiaj ulubione fanpage'e trafiłam na ten artykuł u Tattwy - i jakoś tak zgrało mi się to z tym co opisałam wyżej. Czy Polska jeszcze nie dojrzała do popularności bloggerów na świecie czy to bloggerzy nie dojrzeli do swojej roli? Sama często obserwuję akcje na bloggach szafiarskich i zastanawiam się: dlaczego, jak i po co, ale z drugiej strony każdy jest panem swojego bloga i każdy wyznacza jego kurs samodzielnie. My możemy to lubić albo nie. Wchodzić albo nie. Z drugiej strony mało jest też ciągle bloggerów, którzy próbują ruch na swojej stronie zamienić na realny biznes. Udało się to Arecie z Local Heroes(albo raczej Arecie z doingrealstuffsucks, jak kto woli), która w sprytny a jednocześnie niedrażniący oka sposób wypromowała swoje nowe dziecko(swoją drogą uważam, że to bardzo udane dziecko, obu matkom gratuluję). Nie znam jednak żadnej polskiej Garance, która zaczynając od prostych grafik i zdjęć doszła do współpracy z net-a-porter i sprzedawania swoich plakatów jako małych dzieł sztuki. Jednocześnie mnóstwo firm interesuje się bloggerami, kieruje do nich swoje kampanie i stara się w jakiś sposób wykorzystać ich udział - dodam bardziej lub mniej udanie, ale cóż, próba to też już coś prawda?








niedziela, 11 listopada 2012

Daję słowo!

To, że idea personalizacji biżuterii to absolutny hit wiedzą już chyba wszyscy - niewiele od czasów pamiętnego naszyjnika Carrie się zmieniło, ciągle kochamy przedmioty, które w jakiś sposób są dedykowane tylko dla nas. W zalewie grawerowanych blaszek, naszyjników i pierścionków już mogłoby się nam wydawać, że nic nowego nas nie zaskoczy. A jednak zaskoczyło! Konkretnie projekt US - inicjatywa dwóch szalenie zdolnych i sympatycznych(nawet nie wiem czy bardziej są zdolne czy sympatyczne - uwielbiam je obie) młodych kobiet, z których każda ma swój własny autorski projekt. Mowa tutaj o Agacie Bieleń - znanej dzięki minimalistycznej biżuterii i Monice Zygmunt - twórczyni marki HI-END. Dziewczyny postawiły na prostotę i ciekawy przekaz - od dzisiaj możemy na swoim nadgarstku nosić dowolnie przez nas wybrany napis, słowo zgrabnie utkane ze stali szlachetnej. Ma to być coś co nas określa, dodaje nam energii i motywacji - przynajmniej ja takie słowo bym wybrała:) Jakie by ono było? Jeszcze nie wiem, ale myślę nad nim, bo w przyszłym tygodniu planuję wizytę na Mokotowskiej i zakup USowego cuda. Bardzo podoba mi się napis Tobiasza, który swojego USa już ma. Kto wie może moje ,,słowo'' same do mnie przyjdzie;-)? A Wy jakie byście wybrali?












źródło: fanpage marki US

sobota, 3 listopada 2012

Odważnie

Jak pewnie zauważyliście na moim blogu nie jestem wielbicielką ozdobników, przepychu, bogactwa. Nie lubię zbyt wielu kolorów, nie odnajduję się w morzu dodatków i krojów. Są dni, tygodnie kiedy codziennie stojąc przed szafą mam w głowie tylko jeden zestaw. Nigdy też nie byłam fanką stylizacji, które zasadzie ,,mniej znaczy więcej'' mówią stanowcze nie. Gdybyście kiedykolwiek zawitali z wizytą do mnie, na wieszaku z moimi ubraniami znajdziecie trzy, góra cztery kolory. Kiedy ostatnio szykowałam się na wesele i ku mojemu wielkiemu smutkowi nie mogłam założyć ukochanej czerni(to taki zwyczaj w moich rodzinnych stronach - nie zakłada się czerni ani bieli na śluby - u Was też tak jest? Głęboko mnie to zastanawia) zaczęłam się zastanawiać: czy to dobrze mieć ten swój ,,określony'' styl czy raczej po pewnym czasie stajemy się jego niewolnikami?

Wystarczy spojrzeć na przykłady, weźmy tutaj moją ulubioną Emmanuelle Alt. Oczywiście każdy miłośnik mody jest w stanie ją sobie wyobrazić: spodnie rurki, żakiet - głównie czerń, czasem trochę bieli i zieleni. Bez dwóch zdań zawsze wygląda zachwycająco, ale zawsze tak samo! Pomyślcie jak wygląda jej szafa! Z cała pewnością jej styl, sposób ubierania stał się częścią jej samej, pewnie ubrana w grubą, złotą biżuterię i całą paletę barw nie wyszła by z domu, ba! pewnie nie wyszła by z szafy. Mnie jednak zastanawia czy w sytuacjach, jak moja ,,ślubna'' sprzed tygodnia nie zastanawia się: czy już jestem niewolnikiem swojego stylu? Tak bardzo chciałam go wreszcie wypracować: wiedzieć, że wszystkie elementy w mojej szafie idealnie do siebie pasują a ja czuję się w nich dobrze, że nie przemyślałam, że w wieku 23 lat(o tak, tyle jeszcze mam:-P) miałabym ochotę na trochę szaleństwa?

Ok, przyznam się szczerze. Takie myśli nachodzą mnie rzadko. Bardzo rzadko. Na co dzień jestem szczęśliwą posiadaczką trzykolorowej garderoby gdzie wszystkie czarno-biało-szare rzeczy do siebie pasują a ja rano nie zastanawiam się co na siebie włożyć. Czasem tylko gdy widzę Tamarę - Macademian Girl zastanawiam się: czy sama miałabym tyle odwagi?:-)